Analiza badań czytelnictwa Biblioteki Narodowej (I część)
Każdej wiosny, gdy Biblioteka Narodowa publikuje wyniki badań stanu czytelnictwa, media alarmują, że Polacy nie czytają. Jednak dokładna lektura raportów BN pozwala na coś więcej, niż poznanie liczby (nie)czytanych książek. Z raportów wyłania się obraz przemian społeczno-kulturowych i nie jest to obraz optymistyczny.
Podstawowe fakty są następujące: w ubiegłym roku przynajmniej jedną książkę przeczytało tylko 38% dorosłych Polaków. Jest to wskaźnik stabilny od dekady. Warto jednak tę informację doprecyzować, bowiem kryteria przyjmowane w dorocznych pomiarach Biblioteki Narodowej są bardzo tolerancyjne. Biorąc pod uwagę, jak zostało sformułowane pytanie, nie można mieć pewności, że badani faktycznie przeczytali przynajmniej jedną książkę. Pytanie brzmi bowiem następująco:
Czy w ciągu ostatnich 12 miesięcy tzn. od listopada 2016 do listopada 2017 r. czytał(-a) Pan(-i), w całości lub w fragmencie albo przeglądał(-a) Pan(-i) jakieś książki?.
Krótko mówiąc wystarczy choćby raz w ciągu roku sprawdzić coś w encyklopedii, podręczniku czy publikacji fachowej albo po prostu przejrzeć książkę czekając w kolejce do kasy w dyskoncie (sklepy ogólnospożywcze stały się bardzo ważnym wolumenowo miejscem sprzedaży książek), żeby zaliczyć się w poczet „czytelników książek” (określenie z raportu BN). W związku z tym stwierdzenie, że 2/3 Polaków nie czyta wydaje się za słabe, należałoby powiedzieć, że nie mają oni z książkami najmniejszej choćby styczności.
A to nie koniec złych wiadomości. Wskaźnikiem, który spadł od przełomu wieków jeszcze bardziej znacząco jest odsetek hard userów, czyli osób deklarujących lekturę 7 i więcej książek rocznie. Liczba takich osób zmniejszyła się blisko trzykrotnie (z 24% w 2000 r. do 8-10% w ostatnich 3 pomiarach). Te zmiany można(by) tłumaczyć przyczynami technologicznymi – źródła elektroniczne pozwalają na szybsze odnalezienie informacji, internet sprzyja kulturze fragmentu itd. Niestety, ale taką interpretację w pewnym stopniu falsyfikuje analiza odpowiedzi na nowe pytanie, zadawane od kilku lat w badaniach BN. Badanych pyta się już nie tylko o lekturę książek, ale dodatkowo o czytanie „tekstów dłuższych niż 3 strony”. Jak się okazuje, wskaźnik liczby osób, które taką lekturę zadeklarowały, jest niewiele wyższy od wskaźnika czytelnictwa książek i również spada – z 58% w 2012 r. do 46% w 2016 r. Mówiąc najprościej: ponad połowa Polaków w miesiącu poprzedzającym badanie nie przeczytała nawet jednego tekstu dłuższego od 3 stron. A prawdopodobnie w innych miesiącach również nie.
To nie wszystko – najmniej czytają osoby najstarsze, odsetek nieczytających w grupie 60 i więcej lat wynosi 70% (a wśród mężczyzn w tym wieku – aż 78%).
Dane przede wszystkim negują obiegową opinię, jakoby to najmłodsi najmniej czytali – jest dokładnie odwrotnie, a badani najczęściej kończą praktyki lekturowe wraz z zakończeniem edukacji.
Warto ponadto zauważyć, że badani z najmniej czytającej grupy wiekowej, to jednocześnie grupa, która najrzadziej korzysta z internetu. A zatem, nawet jeśli tłumaczenie poziomu czytelnictwa rozwojem nowych technologii nie jest całkiem fałszywe, to co najmniej niepełne. Jest jeszcze jeden aspekt zjawiska – najmniej czytający to ci, którzy zaczynali czytać (lub nie czytać) w czasach PRL-u, w którym przeżyli co najmniej 30 lat. To z kolei każe się zastanowić….
Czy kiedyś było lepiej?
Główny bohater „O północy w Paryżu” Woody’ego Allena cierpi na gold-age-thinking – obsesyjne przekonanie, że kiedyś (w tym wypadku w latach 20. XX wieku) było lepiej. Na tę samą przypadłość cierpi znaczna część polskich środowisk opiniotwórczych, które widzą w czasach PRL-u nieomal złoty wiek polskiej kultury, zwłaszcza jeśli chodzi o czytelnictwo oraz poziom mass mediów. Dość powszechne jest przekonanie, że wówczas wydawano w większości książki wybitne i świetnie zredagowane, po które następnie ustawiały się kolejki złaknionych literatury obywateli. A jeśli ktoś był już zmęczony lekturą, mógł wieczorem obejrzeć Teatr Telewizji albo Kabaret Starszych Panów, a nie – jak dziś – kolejny sitcom lub reality show.
Trzeba powiedzieć wprost, że to perspektywa wielkomiejskiego inteligenta, której nie potwierdzają żadne dane odnoszące się do całego kraju, a zwłaszcza do najmniejszych ośrodków miejskich i wsi. Nie wiemy zatem, czy obecni nieczytający 60-latkowie (i starsi) czytali w czasach PRL-u, bowiem nie istnieją porównywalne dane stanu czytelnictwa za tamten okres. Wiadomo natomiast na pewno, że oferta wydawnicza była zdecydowanie uboższa. Liczba wydawanych rocznie książek zaczęła wzrastać dopiero od początku lat 90. i był to wzrost aż trzykrotny – z ok. 10 tys. (co było stałem poziomem utrzymującym się od początku lat 70.), do rekordowych 36 tys. książek wydanych w 2017 r. Zatem wiedza, którą dysponujemy, ogranicza się do tego, że w czasach PRL-u wydawano mniej książek, za to w większych nakładach.
Wśród osób, które nie przeczytały w ubiegłym roku żadnej książki, ani nawet tekstu dłuższego niż 3 strony, występuje także znaczący odsetek studentów.
W inteligenckich wspomnieniach PRL-u przywołuje się także telewizję publiczną, która stała na wyższym poziomie i prezentowała bogatszą ofertę kulturalną. Nie polemizując z tą tezą warto przypomnieć, że w tamtym okresie telewizja sprowadzała się do 2 kanałów o niewiadomej oglądalności (pomiary telemetryczne prowadzone są w Polsce dopiero od 1996 r.). Po pierwsze zatem nie wiemy, ile osób i z jakich klas społecznych oglądało propozycje programowe takie, jak Teatr Telewizji, po drugie z kolei wiemy, że nie istniała wówczas kontrpropozycja programowa.
Obecnie w Polsce nadaje 230 kanałów telewizyjnych, co daje ogromne możliwości wyboru i powoduje coraz większe rozdrobnienie oglądalności, zwłaszcza stacji tematycznych. Nie ma powodu sądzić, że gdyby w telewizji publicznej nadawano wyłącznie programy prezentujące kulturę wysoką, ludzie by ją oglądali. Do myślenia daje tu przykład TVP Kultura, od kilku lat nadawanej z multipleksu bezpłatnej telewizji naziemnej. Popularność tej ambitnej i powszechnie dostępnej stacji jest znikoma. Jak wynika z badań Nielsen Audience Measurement, udział TVP Kultura w oglądalności spada i w ubiegłym roku wyniósł średnio 0,41%, co przekłada się na… 26 tys. widzów w skali kraju. Dla porównania TVN24, która nie jest dostępna na multipleksie, ma średnio 10 razy więcej odbiorców.
Koniec wstydu
Jednak to, że wcześniej nie było znacznie lepiej pod względem udziału w kulturze, nie powinno nikogo uspokajać. Od początku przemian ustrojowych nastąpiły zmiany, które teoretycznie powinny doprowadzić do wzrostu wskaźników czytelnictwa, do czego, jak już wiemy, nie doszło.
W rozważaniach na temat czytelnictwa i, szerzej, udziału w kulturze, warto odnieść się przede wszystkim do zmian w szkolnictwie wyższym, które w przeciągu ostatniego ćwierćwiecza zostało umasowione. Współczynnik skolaryzacji brutto, czyli stosunek liczby studentów do całej populacji osób w wieku 19-24 rósł od początku transformacji skokowo – od 12,9% w 1990 r. do rekordowego 53,8% w 2010 r. W kolejnych latach wskaźnik odrobinę spadł i utrzymuje się na stałym poziomie blisko 50% (47,4% na koniec 2016 r.). Liczba studentów zwiększyła się zatem kilkakrotnie i utrzymuje się na bezprecedensowym, rekordowym poziomie. Nie wchodząc już w szczegółowe rozważania statystyczne można stwierdzić, że wśród osób, które nie przeczytały w ubiegłym roku żadnej książki, ani nawet tekstu dłuższego niż 3 strony, występuje także znaczący odsetek studentów.
Nie trzeba snobować się na lekturę książek, nie trzeba ukrywać swojego światopoglądu czy słuchać disco-polo po kryjomu. Internet przyspieszył proces kwestionowania ugruntowanych hierarchii oraz utraty znaczenia autorytetów, a w konsekwencji wyzwolił nas od wstydu.
Z kolei dokładnie w latach 2005-2009 odnotowano największy, skokowy wzrost wskaźnika penetracji internetu w Polsce (odsetek gospodarstw domowych z dostępem do internetu) – z 30% w 2005 r. do 59% w 2009 r. Właśnie w tym okresie odnotowano nagły spadek czytelnictwa, utrzymujący się do dziś. Z jednej strony może to częściowo potwierdzać proste i najczęstsze uzasadnienie tego spadku – na masową skalę zwiększa się dostęp do innych źródeł informacji, pojawiają się także nowe rozrywki, które zastępują m.in. lekturę książek w czasie wolnym. Jednak to wytłumaczenie zbyt proste i niewystarczające – wskaźnik penetracji internetu rośnie nadal, osiągając już poziom 82% (a w gospodarstwach domowych z dziećmi aż 98,8%), co nie jest skorelowane z dalszym spadkiem czytelnictwa, który zatrzymał się w 2008 r.
Rozwój i upowszechnianie technologii miały przyczynić się do budowy społeczeństwa wiedzy, społeczeństwa informacyjnego. Można odnieść wrażenie, że stało się całkowicie odwrotnie – zasklepiając się we własnych bańkach informacyjnych utwierdzamy się w przekonaniu, że nasze postawy są właściwe, a w każdym razie akceptowalne. Nie trzeba snobować się na lekturę książek, nie trzeba ukrywać swojego światopoglądu czy słuchać disco-polo po kryjomu. Internet przyspieszył proces kwestionowania ugruntowanych hierarchii oraz utraty znaczenia autorytetów, a w konsekwencji wyzwolił nas od wstydu.
Właśnie przywołane disco-polo jest tu może najlepszym przykładem. Muzyka, która przez lata była całkowicie nieobecna w mediach głównego nurtu, tak naprawdę nigdy nie straciła na popularności. I jeśli dziś niektórych dziwi obecność Sławomira w telewizji publicznej, to powinni pamiętać, że Sławomir nie wziął się znikąd, a jego „Miłość w Zakopanem”, to niejedyny teledysk disco-polo, którego liczba wyświetleń na YouTubie przekracza 100 mln. Internet bowiem w pierwszej kolejności pozwolił na anonimizację praktyk kulturowych, które w części społeczeństwa uważano za wstydliwe, a następnie uświadomił zainteresowanym, że popularność tych praktyk jest znacząca. W konsekwencji wyszły one z pełną mocą do realu. I tak artyści disco-polo zaczęli pojawiać się na przykład na… organizowanych przez studentów juwenaliach. Początkowo trochę dla żartu, trochę ironicznie, a teraz już całkiem poważnie. I może to przypadek, ale dokładnie od 10 lat studenci stołecznej Wojskowej Akademii Technicznej organizują „MegaWAT”, czyli juwenalia składające się wyłącznie z disco-polo. Tak jest, dokładnie od tego roku, w którym spadł deklaratywny poziom czytelnictwa.
Być może zatem upowszechnienie się internetu nie wpłynęło na spadek czytelnictwa, tylko na spadek deklaracji czytania? To różnica na pozór drobna, ale w gruncie rzeczy fundamentalna, bowiem może oznaczać, że nie przestaliśmy jako społeczeństwo czytać, tylko przestaliśmy się nieczytania wstydzić.
To była I część raportu - najdłuższa :)
___________________________
O autorze:
Marcin Hinz – antropolog kulturowy, badacz jakościowy. Zawodowo zajmuje się badaniami i doradztwem marketingowym. Wcześniej przez kilka lat związany z publicznymi instytucjami kultury. W latach 2012-2015 doradca ministra kultury.