Skip to main content Skip to page footer

Bariery rozwoju praw i podmiotowości dziecka w Polsce

Ostatnie lata pokazują regres pod względem praw i podmiotowości dziecka w Polsce - pisze dr Konrad Ciesiołkiewicz, przewodniczący Komitetu Dialogu Społecznego KIG.


Brak politycznej woli zwiększenia dzieciom i ich przedstawicielom uprawnień do wysyłania skarg dotyczących łamania praw bezpośrednio do Komitetu Praw Dziecka ONZ, sparaliżowanie prac państwowej komisji ds. przeciwdziałania pedofilii, radykalne pogorszenie reputacji instytucji Rzecznika Praw Dziecka (RPD), przyjęcie niezwykle restrykcyjnej ustawy o resocjalizacji nieletnich wbrew opinii środowisk pedagogicznych, a także Rzecznika Praw Obywatelskich, to tylko wierzchołek góry lodowej. Listę tę można uzupełniać o wiele innych faktów, takich jak odwlekanie wiążących rozmów na temat tzw. serious case review – systemu szczegółowej analizy każdego przypadku śmierci dziecka w celu zdiagnozowania, jakie elementy systemu zawiodły, żeby móc je naprawić. Trzeba było śmierci Kamilka z Częstochowy, by pod presją opinii publicznej rozwiązanie to zostało wprowadzone do Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego wraz z instytucją adwokata dziecka. To wówczas na jednym z posiedzeń parlamentarnego zespołu praw dziecka dowiedzieliśmy się od wiceminister rodziny i polityki społecznej, że stan przemocy wobec dzieci nie jest w Polsce znany, gdyż nikt go na bieżąco nie monitoruje. 

Funkcjonowanie w dobie społeczeństwa informacyjnego i mediów cyfrowych wiąże się z kolejnymi wyzwaniami. Doskonale oddaje to wypowiedź prof. Magdaleny Szpunar: „Nowe media wkraczają z impetem w prawie wszystkie sfery działalności człowieka, przeobrażając stosunki pracy, procesy komunikacyjne, charakter stosunków międzyludzkich, czas wolny, a nawet sferę duchowości” (Szpunar 2008, s. 40). Właśnie środowiska cyfrowego dotyczy ujawniony w ostatnim czasie skandal Pandora Gate. Przerażająca jest skala nadużyć wobec bardzo młodych dziewczyn, jakich dopuszczali się przez lata znani youtuberzy. Co gorsze, zajmowali się oni tworzeniem treści i kanałów dla dzieci, a także zarabiali krocie z budżetów marketingowych firm, które realizowały wraz z nimi kampanie promocyjne, w tym produktów kierowanych do najmłodszych, np. środowiska szkolnego. 

W 1991 roku Polska ratyfikowała Konwencję o prawach dziecka. Została ona zbudowana na czterech zasadach: zakazie dyskryminacji, dobru dziecka, prawie do życia, przeżycia i rozwoju oraz poważnym traktowaniu poglądów dzieci w sprawach, które ich dotyczą. Jej pierwsze i podstawowe znaczenie to bycie literą prawa, z której wynikają obowiązki dla instytucji, przedsiębiorstw i organizacji. Jest to także dokument aksjologiczny, wskazujący na system wartości, z którego wypływają powinności. Podstawowymi wartościami są godność i podmiotowość dziecka jako człowieka i obywatela. Oznacza to potrzebę kierowania się dobrem najmłodszych i zwiększania stopnia ich prawnej oraz społecznej podmiotowości w każdej dziedzinie życia. Podmiotowość zawsze wiąże się z poczuciem sprawczości i autonomią, działaniem celowym, możliwością i umiejętnością podejmowania decyzji, poczuciem odrębności pod względem własnej tożsamości i podzielanych wartości. 

Dziecko jako środek, a nie cel

Wyraźnie musimy sobie powiedzieć, że obecnie powinno nam być daleko do satysfakcji z realizacji zobowiązań zapisanych w Konwencji o prawach dziecka. Jest to tym bardziej przykre, że to właśnie Polska w 1979 roku była inicjatorem powstania tego dokumentu, nazywanego też pierwszą w świecie konstytucją praw dzieci.

Istnieje wiele barier w rozwoju praw dziecka, dla których budulcem jest bez wątpienia wola polityczna. Skoncentruję się jedynie na dwóch, które są zbyt rzadko podnoszone w debacie publicznej: nadmiernie technicznym spojrzeniu na człowieka oraz adultyzmie.

Na „techniczny” aspekt relacji społecznych zwracał uwagę prof. Antoni Kępiński. Ten słynny psychiatra w swoim zbiorze esejów Rytm życia napisał, że „jednym z największych może niebezpieczeństw postępu technicznego obok wielu niezaprzeczalnych korzyści jest to, że widzi się świat technicznie, tj. przez pryzmat maszyny, którą się ten świat zdobywa. Maszyna staje się często ważniejsza od człowieka i uważana jest za wartościujące kryterium osiągnięć ludzkich. Otaczający świat staje się martwy, emocjonalnie obojętny” (Kępiński 2008, s. 26). Z kolei Maria Łopatkowa nazywała tę barierę „wyobraźnią komputerową” opartą na nadmiernej racjonalności. „Rezultatem takiego kierunku rozwoju jest coraz więcej »cudów techniki« i coraz mniej ludzi, tych prawdziwych, »nieurzeczowionych«, umiejących porozumiewać się między sobą inaczej niż za pomocą kont dolarowych i typów samochodów” (Łopatkowa 1992, s. 43). Innymi słowy – techniczne spojrzenie na człowieka oznacza sprowadzenie go do roli środka, zamiast bycia celem samym w sobie. W takim systemie człowiek staje się jedynie trybikiem w maszynie. Przejawia się to między innymi widocznym w sporej części naszego społeczeństwa rysem „darwinizmu społecznego”, przez który prof. Grażyna Skarżyńska (2019) rozumie silną egoistyczną i indywidualistyczną strategię życia, brak wiary w istnienie dobra wspólnego, traktowanie relacji społecznych jak gry o sumie zerowej, w której wszystko i wszystkich można wykorzystać do własnych celów. Kierowanie się zasadą personalizmu zawsze jest wymagające, ale w stosunku do dzieci wydaje się obecnie całkowicie przekraczać możliwości wielu osób, o ile nie większości społeczeństwa. 

Jeśli chodzi o adultyzm, to jest to pojęcie wywodzące się z języka angielskiego (ang. adult – dorosły) i w swojej istocie oznacza dyskryminację ze względu na młody wiek. Wciąż dominuje sposób myślenia, w którym dzieci postrzega się przez pryzmat braku. Są nie w pełni obywatelkami i obywatelami, nie w pełni uczestniczą w życiu społecznym, charakteryzują się brakiem wielu umiejętności etc. W tak utrwalonym sposobie myślenia stan, do którego wszystkimi siłami ludzie i instytucje powinni dążyć, jest dorosłość. Profesor Bogusław Śliwerski takie podejście do dziecka ocenia w następujący sposób: „Stan stygmatyka znajdującego się w pozycji niepełnej osoby (non-person), a więc wykluczonej ze »wspólnego świata« tych, którym przysługuje pełne bycie-w-świecie” (Śliwerski 2007, s. 43). 

Specyficzną odmianą adultyzmu jest także traktowanie dziecka (w państwie, społeczeństwie, rodzinie) jako „naszej przyszłości” lub „projektu przyszłości”, w który należy zainwestować. W mocnych słowach piszą o tym Małgorzata Jacyno i Alina Szulżycka: „Dziecko może być w przyszłości wszystkim i Każdym, dlatego teraz jest Nikim” (Jacyno, Szulżycka 1999, s. 22). Krytycy kultury adultystycznej zwracają uwagę na to, że zdecydowanie za mało uwagi koncentruje się na tworzeniu właściwych warunków do życia tu i teraz. Zamiast myślenia w kategoriach „inwestycji przyszłości” więcej uwagi powinno się poświęcać jakości życia i zdrowia oraz prawom, które mają to zagwarantować nie w dalekiej przyszłości, tylko dzisiaj. 

Przykłady 

Nadmiernie techniczne spojrzenie na człowieka oraz adultyzm często się przenikają. Mając świadomość różnic, warto wskazywać na przykłady ich wspólnego występowania w praktyce życia publicznego. 

Wyraźnie to współistnienie uwidacznia się w zjawisku paniki moralnej, która najczęściej odnosi się zarówno do młodych ludzi, jak i związana jest z nowymi technologiami. Zwykle występuje w okresach dynamicznych przemian społeczno-politycznych. Jej ważnym „wzmacniaczem” są media i liderzy opinii publicznej. Środki masowego przekazu prezentują pewne cechy o charakterze przeciętnym jako posiadające znamiona wyjątkowości, niezwykłości i sensacyjności. Z kolei politycy i inne wpływowe persony dokonują demonizacji tych zachowań, rysując obraz teraźniejszości i przyszłości na czarno. Według takiego klucza przebiega dzisiaj debata publiczna dotycząca czasu, jaki spędzają dzieci w tzw. świecie cyfrowym, i ich zachowań w tym środowisku. 

Mamy obecnie do czynienia z poważnymi kryzysami, jakie niosą ze sobą wyzwania społeczeństwa informacyjnego, jednak zbyt często przerzuca się winę na młodych użytkowników, zbyt rzadko zauważa się brak higieny cyfrowej oraz odpowiedzialności za decyzje, także te polityczne i zarządcze w instytucjach, które w wystarczającym stopniu lub w ogóle nie biorą pod uwagę dobra dziecka. Pomimo że w świecie przepojonym mediami cyfrowymi zdolność do refleksyjnego i krytycznego myślenia jest warunkiem koniecznym do budowania podmiotowości, uczniów nie wyposaża się w tego rodzaju kompetencje, choć są one tym, czym kiedyś była nauka czytania i pisania. Edukacja cyfrowa sprowadzana jest wyłącznie do umiejętności technicznych, jakbyśmy przestrzeń cyfrową traktowali jako obszar zdehumanizowany, pozbawiony społecznych interakcji i emocji. Ronimy krokodyle łzy, kiedy co jakiś czas dowiadujemy się o kolejnych aktach przemocy z użyciem technologii, nadużyciach seksualnych czy patotreściach, a być może sytuacje te mają miejsce w tak masowej skali, bo sami zamiast humanizować tę przestrzeń, koncentrowaliśmy się na jej technizacji rozumianej bardzo wąsko.  

Myśląc o odpowiedzialności, śmiem twierdzić, że gdyby podmioty finansujące przedsięwzięcia rozrywkowe, kulturalne, sportowe i charytatywne wymagały od ich organizatorów posiadania właściwych standardów ochrony dzieci, zarządzania etyką etc. na choćby elementarnym poziomie, to nadużyć wobec najmłodszych – online i offline – byłoby nieporównanie mniej. Nie wspominam nawet o organizacjach oraz placówkach szkolnych i opiekuńczych, choć również w wielu takich miejscach tego typu dokumenty są dopiero tworzone.  

Objawem nadmiernie technicznego spojrzenia na człowieka jest też mocno rozwinięty system rywalizacji zaszczepiany od najmłodszych lat. W szkole uwaga skupia się na ciągłym ocenianiu, w wieku dorosłym – na realizacji wąsko rozumianych celów biznesowych. Ignoruje się przy tym koszty społeczne. 

Trudno podważyć, że jednym z najważniejszych miar adultyzmu są oficjalne wypowiedzi wysokiej rangi urzędników państwa. W obszarze dzieci dotyczy to przede wszystkim ministra odpowiedzialnego za oświatę, samego premiera oraz RPD. Minister Przemysław Czarnek jako jedno ze źródeł problemów polskiej szkoły wskazywał nadmierne akcentowanie praw dziecka, przekonując, że w szkole to nie uczeń jest najważniejszy. Jest on także jednym z najbardziej agresywnych w debacie publicznej polityków stygmatyzujących mniejszości seksualne. W podobnym tonie wielokrotnie wypowiadał się też Mikołaj Pawlak sprawujący urząd Rzecznika Praw Dziecka, a przecież powszechnie znane są dane na temat tego, że dzieci i młodzież identyfikujące się jako osoby niebinarne, to grupa szczególnie zagrożona samobójstwami. Obecnie urzędujący RPD w jednym ze swoich raportów udowadniał ponadto, że dzieci zamiast budować relacje z innymi, wolą przez cały czas oglądać filmy i korzystać z serwisów społecznościowych. Zapewne nikt mu nie podpowiedział, że to właśnie z powodu potrzeby przynależności i w celu tworzenia relacji większość młodych tak bardzo nadużywa czasu ekranowego. O szkodliwości stosowanych przez dzieci i młodzież strategii można mówić bardzo wiele, ale podważanie potrzeb bazowych stojących za tymi zachowaniami to objaw wyższościowego punktu widzenia dorosłego i władzy jako takiej. 

W środowisku edukatorów można spotkać poradniki dla rodziców do pracy z dzieckiem, w których internet i smartfony porównywane są do kokainy. Konia z rzędem temu, kto znajdzie zrozumienie u dziecka, postrzegając problem w ten sposób. Dowodem dominującego myślenia technicznego o problemach społecznych jest także decyzja o przyznawaniu laptopów wszystkim czwartoklasistom. Mówiąc o jej podjęciu, premier wskazywał, że rząd walczy z nierównościami społecznymi, jednak inicjatywa pozbawiona jest jakiegokolwiek kryterium dochodowego. Nie towarzyszy jej też żadna poważna systemowa akcja edukacyjna, uświadamiająca dzieci, rodziców i nauczycieli, w której na przykład zwracano by uwagę na higienę cyfrową. Szkoda, bo w Polsce kryteria wykluczenia społeczno-cyfrowego pod kątem edukacyjnym spełnia od 25 proc. do 40 proc. gmin. 

Najbardziej jaskrawym dowodem na powiązanie adultyzmu i nadmiernie technicznego podejścia do dzieci jest udostępnianie ich wizerunków i danych w mediach cyfrowych. Jeżeli dopuszczają się tego rodzice i inne bliskie osoby, mamy do czynienia z sharentingiem. Czyni tak aż 40 proc. rodziców, a ponad 80 proc. postrzega to jako zjawisko pozytywne lub neutralne. Na masową skalę udostępnianie wizerunków i danych dzieci odbywa się jednak również przy promocji usług, produktów, a nawet szlachetnych inicjatyw. Wiele z tych materiałów spełnia wymogi prawne, bo prawo w tej kwestii traktujemy bardzo wąsko. Jeśli dziecko jest starsze, zazwyczaj pyta się je o zgodę, choć w oczywisty sposób osoby młode znajdują się w psychologicznej pułapce i w tej relacji podporządkowania samo pytanie nie ma żadnej cechy obiektywizmu. Wypełniające cyfrową przestrzeń internetu i serwisów społecznościowych zdjęcia i materiały wideo, choć są legalne, łamią podstawowe prawo dziecka oraz prawo człowieka do prywatności i umożliwiają jego łatwą identyfikację. Trudno o mocniejszy przykład instrumentalizowania. Rodzic, bliski, firma czy organizacja, czyniąc to, w najmniejszym stopniu nie zaspokajają potrzeb dziecka, a wyłącznie własne. 

Wskutek umieszczania przez rodziców danych i zdjęć z USG aż 23 proc. najmłodszych ma swój „cyfrowy ślad” jeszcze przed narodzeniem. Oznacza to, że radykalnie ograniczono im możliwość zbudowania własnej narracji o sobie, kiedy dorosną, bo duża część ich życia została już opisana przez bliskie im osoby. Dzielenie się przez rodziców materiałami, których bohaterami są ich dzieci, bywa też czynnikiem zwiększającym stygmatyzację i przemoc rówieśniczą. Przeciw tego typu praktykom warto użyć także argumentu odnoszącego się do pedofilii. Niektóre analizy wskazują bowiem, że branża pornograficzna karmi się zdjęciami i filmami przekazywanymi do sieci przez najbliższe dzieciom osoby, które nie mają świadomości tego, do jakich celów udostępnione przez nich materiały mogą być następnie użyte. 

Listę dowodów można wydłużać. Moją intencją było jedynie zasygnalizowanie głównych mentalnych i kulturowych barier rozwoju praw dziecka w społeczeństwie dzisiaj, tu i teraz. Jeśli miałbym pokusić się o rekomendacje, to byłyby one związane z potrzebą odrobienia przez nas pracy domowej i poważnej promocji praw dziecka w całym społeczeństwie oraz jego uszczegółowienia w postaci procedur, standardów, metod zarządzania i nauczania w określonych obszarach życia. W tym zakresie bowiem to nie najmłodsi obywatele, ale dorośli i kierowane przez nich instytucje dojrzeć muszą do praw dziecka, człowieka i obywatela.


Bibliografia

M. Jacyno, A. Szulżycka (1999), Dzieciństwo. Doświadczenie bez świata, Oficyna Naukowa, Warszawa.

A. Kępiński (2008), Rytm życia, Wydawnictwo Literackie, Kraków.

M. Łopatkowa (1992), Pedagogika serca, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa.

J. Pyżalski (2012), Agresja elektroniczna i cyberbullying jako nowe ryzykowne zachowania młodzieży, Impuls, Kraków.

K. Skarżyńska (2019), My. Portret psychologiczno-społeczny Polaków z polityką w tle, Scholar, Warszawa.

M. Szpunar (2008), Czym są nowe media – próba konceptualizacji, „Studia Medioznawcze”, nr 4(35).

B. Śliwerski (2007), Pedagogika dziecka. Studium pajdocentryzmu, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk.

________________________________

O autorze:

Konrad Ciesiołkiewicz - przewodniczący Komitetu Dialogu Społecznego KIG oraz Zespołu ds. dialogu w edukacji, prezes Fundacji Orange, uczestnik prac Laboratorium Więzi, z wykształcenia jest psychologiem oraz doktorem nauk społecznych. Ukończył wiele szkoleń z zakresu spraw społecznych, w tym Studium Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”, Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach, praw dziecka i edukacji obywatelskiej.
ciesiolkiewicz.pl