Skip to main content
Search form

Materiały

Praca - znikający układ


Wszystko, co po roku 1989 powstało – szkoły i programy nauczania, budynki mieszkalne i ich wyposażenie, środki transportu, sklepy, centra kultury – powstało dzięki mniejszym i większym zbiorowościom. Rzeczywistość jest dziełem kolektywnym – na dobre i na złe. Ale w polskiej kulturze trudno znaleźć obraz pracy jako zbiorowego wysiłku. O tym, dlaczego tak jest i jakie są tego konsekwencje pisze prof. Przemysław Czapliński z Uniwersytetu Adama Mickiewicza.

W 2014 roku na ekrany polskich kin wszedł film Bogowie (reż. Łukasz Palkowski), przedstawiający biografię zawodową Zbigniewa Religi, kardiochirurga, który w 1985 r. jako pierwszy w Polsce przeprowadził udaną transplantację serca. Cztery lata później, w 2018 r., na pokazach studyjnych i w telewizji obejrzeć można było dokument kreacyjny Symfonia fabryki Ursus (reż. Jaśmina Wójcik).

Niemal wszystko, co charakteryzuje te dwa dzieła filmowe poświęcone pracy, jest znaczące. Zauważmy najpierw, że w polskiej kinematografii po roku 1989 niewiele powstało filmów o pracy – filmów, w których praca pojawia się na pierwszym planie i odgrywa decydującą rolę w przebiegu wydarzeń. Te dwa są więc nie tylko wybitne, lecz także należą do nielicznych. Po wtóre, Bogowie to pierwszy od 1989 r. film, który przedstawiał człowieka spełnionego w pracy: Religa poświęcił badaniom i praktyce wszystkie siły, znalazł w pracy sens, odniósł ogromny sukces. Późniejsza Symfonia ukazywała ludzi, którzy – w wymiarze masowym – byli podobni do Religi: poświęcili pracy w fabryce Ursus większą część swojego życia, praca przynosiła im satysfakcję, ponieważ wytwarzała pożyteczne rzeczy (traktory), osiągnęli zbiorowy sukces (traktory stały się marką rozpoznawalną w całej Europie wschodniej). Po trzecie, oba filmy sięgały do czasów PRL-u: w tamtej epoce Religa dokonał przełomowej operacji i w tamtej epoce Ursus zmodernizował polską wieś. Po czwarte – tu już przechodzę do różnic – Religa może mieć osobowych i filmowych następców, pracownicy Ursusa – nie.

Mocna różnica między oboma filmami pozwala wskazać na kluczowe doświadczenie, jakie przytrafiło się polskiej pracy po roku 1989. W nowym okresie praca zbiorowa nie zyskała wiarygodnej i wartościowej reprezentacji w polskiej kulturze. Oznacza to, że istnieje bardzo liczny zbiór dzieł (filmowych, powieściowych, reportażowych, teatralnych) przedstawiających ludzi sukcesu – konstruktorów, wynalazców, lekarzy, nauczycieli, inżynierów – nie ma natomiast ani jednego dzieła, które przedstawiałoby zbiorowość pracowniczą jako współ(wy)twórców postkomunistycznej rzeczywistości polskiej. Tymczasem wszystko, co po roku 1989 powstało – szkoły i programy nauczania, budynki mieszkalne i ich wyposażenie, środki transportu, sklepy, centra kultury – powstało dzięki mniejszym i większym zbiorowościom. Wszystko, co działa, co decyduje o życiu społeczeństwa i jego rozwoju, o zdrowiu i edukacji, o narodzinach, trwaniu i umieraniu, istnieje dzięki kolektywom. Rzeczywistość jest dziełem kolektywnym – na dobre i na złe. Ale w polskiej kulturze godziwej reprezentacji owych kolektywów nie znajdziemy.

Nieobecność pracy kolektywnej nie dotyczy wyłącznie pracujących zbiorowości. Pociąga za sobą znikanie wszystkich aspektów powiązanych strukturalnie, funkcjonalnie i skojarzeniowo z taką pracą. Skoro wartościowa jest praca indywidualna, twórcza, efektowna, atrakcyjna, zmieniająca warunki życia i przynosząca zysk, wobec tego z kulturowej reprezentacji znika nie tylko kolektyw, lecz także praca wymagająca zespołowości, niezyskowna, reprodukcyjna, niekreatywna. Wszystko, co służy podtrzymywaniu porządku, jest gorzej przedstawiane, gorzej opłacane, gorzej prawnie chronione.

Konsekwencje tej niedoreprezentacji są rozległe. Pierwsza jest najpoważniejsza: historia cywilizacji europejskiej uczy, że brak godziwej reprezentacji kulturowej powoduje brak skutecznej reprezentacji politycznej. Potwierdza to historia wszystkich grup zabiegających o równouprawnienie albo będących przedmiotem działań emancypacyjnych – od niewolników, poprzez kobiety, proletariat i mniejszości prześladowane na tle rasowym, aż do zwierząt. Dopóki kolektywy te były przedstawiane jako niesamodzielne, nieracjonalne, groźne czy odrażające, nie miały szans na reprezentację polityczną. Co zaś nie ma reprezentacji politycznej, nie ma również dostatecznej osłony prawnej.

Tak tłumaczę sobie prawidłowość rozwojową polskiego prawa pracy. Po roku 1989 w „Kodeksie pracy” praca indywidualna została przeszacowana, a kolektywna – niedoszacowana. W obu przypadkach ma to złe konsekwencje dla pracownika. Jeśli wykonuje on pracę w ramach umowy cywilno-prawnej albo jeśli tworzy jednoosobową firmę, Kodeks go nie obejmuje. Według raportu GUS za rok 20181 liczba Polek i Polaków pracujących na umowach zlecenie lub na umowach o dzieło wyniosła 1,3 miliona i od 2017 roku wzrosła o 8,3 procent. Ludzi tych nie obejmują ani dodatki za nadgodziny, ani okres wypowiedzenia. Tyle samo było samozatrudnionych, którzy nikogo nie zatrudniają – tutaj również zanotowano ponad ośmioprocentowy wzrost w ciągu jednego roku. W sumie w Polsce pracuje zatem ponad 2,5 miliona osób, których Kodeks pracy nie uwzględnia. Jeśli zaś w jakimś aspekcie osobom tym prawa przysługują, to są one nagminnie łamane2.

Zjawisko to zostało przeze mnie nazwane przeszacowaniem pracy indywidualnej, ponieważ wydaje mi się, że Kodeks reprezentuje anachroniczną koncepcję, zgodnie z którą osoba samodzielnie prowadząca firmę nie jest pracownikiem – jest samowystarczalnym podmiotem gospodarczym. Podmiot taki nie potrzebuje ochrony, ponieważ sam siebie zatrudnia. W świetle polskiego Kodeksu osoby tego rodzaju znajdują się – jak głosił pamiętny „Raport Supiota”3 - poza zatrudnieniem, a więc poza prawem. Symetryczna względem tej wizji pozostaje słaba ochrona związków zawodowych – czego dowodzą wieloletnie spory o prawo do ich tworzenia w firmach zatrudniających powyżej 10 osób, a także systematyczny spadek uzwiązkowienia nawet w dużych zakładach pracy4.

Mamy więc w Polsce do czynienia z błędnym kołem: brak szacunku dla pracy zbiorowej, a także dla prac reprodukcyjnych prowadzi do usuwania tych zjawisk z obszaru godziwej reprezentacji, co powoduje, że partie polityczne nie bronią ich w parlamencie, to zaś sprawia, że prawo pracy nie jest korygowane (lub korygowane zbyt długo). Ponieważ jednak nie ma już proletariatu wielkoprzemysłowego5, a pracownicy zróżnicowanych sektorów nie tworzą spójnego podmiotu zbiorowego, wobec tego nie ulega poprawie ani ich wizerunek kulturowy, ani reprezentacja polityczna. W takiej sytuacji rozproszony podmiot zbiorowy może osiągać zmiany w swoim położeniu tylko drogą buntu. Alternatywą dla przemocy wydają się trzy rzeczy: obrona sektora publicznego (edukacja, służba zdrowia, transport publiczny), podnoszenie poziomu uzwiązkowienia, rozwijanie spółdzielczych form własności i produkcji. Trudno bowiem założyć, by partia nacjonalistyczna znajdująca się aktualnie u władzy skłonna była zaproponować parlamentowi zmiany w prawie, które dowartościowałyby prace reprodukcyjne (prace domowe, opieka nad dziećmi), zaprowadziły równouprawnienie dla osób na samozatrudnieniu, wzmocniły skuteczność Państwowej Inspekcji Pracy i zreformowałyby system podatkowy. Pomiędzy buntem, który być może kiedyś nastąpi, a nowym prawem, które zbyt długo nie nadchodzi, rozpościera się codzienność. Najbardziej zaniedbany i najbardziej twórczy obszar. Od niego zależy przyszłość.

prof. Przemysław Czapliński

___________________________________________

Zob. Raport GUS - https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/rynek-pracy/pracujacy-zatrudnieni-wynagrodzenia-koszty-pracy/wybrane-zagadnienia-rynku-pracy-dane-dla-2018-roku,9,7.html (dostęp: 20 X 2020).
Zob. Piotr Wójcik, Polski prekariusz patrzy na kodeks pracy. „Krytyka Polityczna” 28 II 2020. Adres: https://krytykapolityczna.pl/kraj/polski-prekariusz-patrzy-na-kodeks-pracy-wojcik/ (dostęp: 1 III 2020): „Międzynarodowa Konfederacja Związków Zawodowych (ITUC) co roku publikuje Global Right Index, w którym grupuje państwa pod względem przestrzegania prawa pracy. W najnowszej jego edycji, za 2019 rok, Polska trafiła do grupy trzeciej – do grona krajów, w których ma miejsce regularne łamanie prawa pracy. Kto nam w tej grupie towarzyszy? No na przykład Boliwia, Rosja, Maroko czy Gruzja. Za to w najwyższej grupie – sporadyczne łamanie prawa pracy – znalazły się chociażby Irlandia i Dania, które w Indeksie Elastyczności Zatrudnienia zostały sklasyfikowana odpowiednio na szóstym i siódmym miejscu. W tych dwóch krajach przepisy dotyczące zatrudnienia są względnie liberalne, ale przestrzegane. W Polsce względnie sztywne, ale masowo lekceważone”.
3 Alain Supiot, Beyond Employment: Changes in Work and the Future of Labour Law in Europe. Oxford University Press 2001.
Jarosław Urbański, Prekariat i nowa walka klas. Przeobrażenia współczesnej klasy pracowniczej i jej form walki. IW Książka i Prasa, Warszawa 2014, s. 152: „Silna pozycja pracowników przemysłu stoczniowego, ich liczne i często zakończone sukcesem wystąpienia nie tylko w Polsce, ale też w innych krajach Europy, ostatecznie skłoniły kapitał do alokacji. Porzucił on ten rodzaj inwestycji lub/i alokował go na Wschód (dziś głównie do Chin i Korei). Podobne procesy nastąpiły też w innych branżach, głównie musimy powiedzieć o przemyśle metalowym, przemyśle ciężkim (huty, stalownie), wydobywczym (górnictwo) oraz włókienniczym i odzieżowym. Towarzyszyła temu dekompozycja składu polskiej klasy pracowniczej połączona ze spadkiem jej zdolności mobilizacyjnych i bojowości, poprzedzonym kryzysem reprezentacji politycznej i związkowej (rozbicie Solidarności w grudniu 1981 r., zakaz wszelkiej działalności związkowej, alienacja związkowych elit, brak reprezentacji politycznej). Dziś w Wielkopolsce przynależność do związków zawodowych można szacować na poziomie ok. 10% osób aktywnych zawodowo”.
5 Zob. Rafał Woś, To nie jest kraj dla pracowników. Wyd. WAB, Warszawa 2017, s. 48: „Szczyt zatrudnienia w przemyśle przypadał u nas na rok 1980. Wtedy pracowało w nim około 5,2 miliona Polaków. W 2013 roku to było już tylko 2,8 miliona” (s. 48). Zob. także: Paradoksalny przemysł Polski Ludowej. Z Andrzejem Karpińskim rozmawia Rafał Woś, „Dziennik Gazeta Prawna” nr 112/2015: „Oznacza to, że w Polsce po roku 1989 doszło do największego spadku zatrudnienia w przemyśle w skali całej powojennej Europy. Porównywalny regres zaliczyła w tym okresie tylko Wielka Brytania”.